Przez jakiś czas poszukiwaliśmy praktykanta :) Pomijając marnujących mój czas luzaków, którym zdarzało się nie wiedzieć, czym zajmuje się firma albo nawet na jakie stanowisko aplikują (serio! wysyłają cv do 20 firm, a potem wędrują od rozmowy do rozmowy), większość z nich ma oczekiwania finansowe, których nie powstydziłby się developer z dwuletnim stażem w łódzkiem.
Trafiło mnie na miejscu, bo nie dość, że trzeba delikwenta wszystkiego nauczyć, to jeszcze trzeba go najpierw sporo oduczyć. Nie mówię wcale o supertajnej wiedzy merytorycznej lecz o punktualności, odpowiedzialności i doprowadzaniu spraw do końca. Merytoryka to osobna historia.
Wyprostujcie mnie proszę, ale gdy ja starałem się dostać na praktyki (a było nie dalej jak 8 lat wstecz), to mało komu przychodziło do głowy, że może chcieć wynagrodzenie. Słowo! Szczęśliwców z roku, którzy załapali się na płatne praktyki do P&G czy IBM można było policzyć na palcach jednej ręki.
No nie mogę przeżyć, że ktoś chce poprzychodzić miesiąc albo dwa, nie robi nic co można by jasno przełożyć na zysk firmy, zazwyczaj kosztuje, bo trzeba mu poświęcać czas i chce tyle kasy, co regularny programista.
Ktoś mnie jednak olśnił. Podobno za samo studiowanie kierunku technicznego można dostać stypendium z jakiegoś ministerstwa. No to sprawa jasna...
Boję się tylko jednego, że tego typu rozleniwianie narodu skończy się produkcją defaultowych miernot z wyższym wykształceniem. Miernot bez pasji, pracowitości, wytrwałości, chęci nauki. Miernot ze sprzętowo wbudowaną roszczeniową postawą wobec świata. Gdybym wierzył w państwowe ubezpieczenia społeczne, to bym się zaczął bać.