Dostałem ostatnio grę edukacyjną dot. szybkiego czytania. Tak się podekscytowałem nową zabawką, że aż straciłem nad nią kontrolę. Było to tak:

czwartek: Dostałem zestaw płytek. Zaraz po szkoleniu pobiegłem do hotelu i pierwsze co zrobiłem, to szybko rozpakowałem CD1 i chcę uruchamiać.
Nie idzie. Zorientowałem się, że zmieniłem notebooka na mniejszego i nie mam CD.

piątek 16.30: Ciągle myślę o nowej grze. Znam już na pamięć instrukcje i teksty z okładki. Już bym pograł, a tu jeszcze parę godzin podróży z Wrocławia. Wykombinowałem, że wezmę laptopa żony, zgram zawartość płytki, przekopiuję na swojego nooteboka i już. Zaraz potem pomyślałem, że pewnie taka gra zajmuje sporo miejsca i potrzebuje płytki do rozruchu. Wpadłem więc na pomysł, że na drugim laptopie zrobię obrazy, które potem przegram i podmontuję u siebie. Genialne!

piątek 22.00: Znalazłem darmowy program do emulowania napędu DVD. Odpalam Nero...hmm moja wersja robi tylko obrazy *nrg. Obrazów ISO nie robi. Ściągam inny program, który robi już obrazy ISO.
Już miałem kliknąć, ale program informuje mnie, że ma własny bardziej skompresowany. format zapisu obrazów i że ISO jest do bani. Googluję. Ok, więc dla testu przygotowałem dwa różne obrazy: ISO i ten drugi: różnica w rozmiarze = 2MB. Zdecydowałem się jednak na ISO.

piątek 23.50: Obrazy gotowe idę spać.

sobota 13.00: Obrazy mają ponad 4GB. Na mojego pendrive nie wejdą. Szlag! Spróbuję udostępnić pliki poprzez sieć.

sobota 13.45: Dwa Win7 za nic w świecie nie chcą się zobaczyć przez sieć. Powyłączałem wszystkie antywirusy, zapory, filtry i takie tam. Nic. Wygooglałem, że z moim routerm WiFi jest coś nie tak i nici z udostępniania. No trudno. Wystawię przez FTP.

sobota 14.15: Też lipa. Nagle mnie olśniło. Mam dysk zewnętrzny! Przekopiuję na dysk a potem do siebie.

sobota 14:17: No tak. Kiedyś chciałem się łączyć z tym dyskiem przez WiFi i producent zmusił mnie do sformatowania go jako FAT32. Przygotowane ponad czterogigowe obrazy tam nie wejdą. (Zaczynam żałować, że zająłem się informatyką. Gdybym znał tylko ofisa oraz guziki power i reset, to bym komuś za to zapłacił i miałbym z głowy, no trudno).
Podjąłem męską decyzję: przekonwertuję dysk na NTFS i po kłopocie. Google mówi, że polecenie winda ma wbudowane polecenie convert i po kłopocie.

sobota 16.00: Polecenie convert zgłasza błędne sektory dysku, co uniemożliwia konwersję. W eleganckim komunikacie zapewnia mnie, że po wykonaniu polecenia chkdsk będzie ok.

No więc wykonuję polecenie chkdsk, które raportuje błędy i pyta czy naprawić? No, pytanie! Naprawiam. Znów odpalam convert. I znów lipa. Nie można przekonwertować z powodu błędów. Partition Magic napewno sobie poradzi! (żona zaczyna domagać się zwrotu laptopa, jeszczę chwilunia)

sobota 16.30: Sciągam Partition Magic. Odpalam, wybieram partycję, konwertuj na NTFS, ok.....Partition Magic odpala program convert! Efekt do przewidzenia. Grrr!!!!!

sobota 17.00: Po chwili poszukiwania ściągam Norton Disk Doctor. Teraz już będzie ok! Zaznaczam autofix Disk Doctor leniwie rozpoczyna naprawę niemal terabajtowego dysku. Dla uspokojenia tematu poszliśmy z żoną na zakupy.

sobota 21.13: Wciaż naprawia...

sobota 23.40: Dalej naprawia...

niedziela 9.07: Naprawił. Odpalam convert. AAAaaaaaaaaaa!!! Wciąż to samo. Googluję, googluję, googluję. Mam! mój dysk ma ustawiony dirty bit i stąd te kłopoty. Znalazłem jakieś polecenie windozy, które sprawdza ten dirty bit. Odpalam - brak praw do wykonania operacji.

Olśniło mnie, wszystie poprzednie sztuczki nie działały bo programy nie wprowadzały zmian na dysku z powodu braku uprawnień. Tylko dlaczego o tym nie informowały? Tajemnica.

niedziela 11:30: Odpaliłem konsolę na prawach administratora i chkdsk a potem convert. Robi się.

niedziela 12.00: Taaak! Przekonwertowane. Przegrywam obrazy, montuję, instaluję, działa. Na wszelki wypadek sprawdzam rozmiar danych na płytce: 154 MB....!@#*&Y#*! Dlaczego nie robiłem tego na początku?

Wnioski


Chwila refleksji nad moją przygodą, która do złudzenia przypomina mi sytuację, których doświadczam podczas prac programistycznych.

Błąd 1: Brak planu
Nie przygotowałem się do akcji. Nie określiłem jakie działania podejmę - robiłem wszystko jak leci. Nie ustaliłem czasu, który mogę przeznaczyć na to zadanie. Wszystko, co robiłem było totalnie nieuporządkowane.

Błąd 2: Zosia Samosia
Plusem i minusem jednocześnie programistów jest kompetencja. Cokolwiek jest związane z IT potrafimy się w tym odnaleźć. Napisać program - ok!, Postawić sieć - no problem!, poskładać komputer - pewnie! Ponieważ, czujemy się kompetentni w niemal całej branży i mamy feeling jak się zabrać do większośći tych rzeczy, to niechętnie prosimy o pomoc. Ignorujemy zasadę buy, don't write.

Błąd 3: Brak feedbacku
Podejmowałem coraz to nowe działania, mające dość znaczny wpływ na stan mojego przedsięwzięcia, bez rozważania neatywnych konwekwencji. Działałem na chybił-trafił.

Błąd 4: Ignorowanie intuicji
Pierwsza myśl była dobra. Mogłem przynajmniej sprawdzić, czy to zadziała.

KARDYNALNY Błąd 5: Brak koncentracji na wartości biznesowej
Koncentrowałem się na rozwiązywaniu lokalnych problemów technicznych. Już na samym początku zapomniałem o gównym celu tego przedsięwzięcia, czyli: zagraniu w grę edukacyjną. Żadne z moich działań nie dodawała wartości biznesowej. To był marsz ku klęsce.

.